Cześć!
Na wstępie chciałabym podziękować każdej z Was, za miłe komentarze pod ostatnim postem!
Wiem, że wiele czytających uważa, że nie powinniśmy przenosić swojego ,,życia prywatnego'' na bloga, ja niestety tak nie potrafię. Nie ukierunkowuje się tylko na kosmetyki, chciałabym byście mogły zobaczyć też moje zdjęcia z podróży jak i to, czym żyje obecnie. Nie należę do osób, które potrafią udawać, dlatego czasem moje posty są mniej lub bardziej przygnębiające - jak to bywa w życiu.
Mam nadzieję, że czas rzeczywiście choć odrobinę zagoi rany, a ja będę mogła wrócić do Was pełna pozytywnej energii. Jak na razie nie jest to jeszcze możliwe.
Kilka dni temu szukając w pudełku z lakierami ,,tego odpowiedniego'' natknęłam się na mój czarny lakier pękający z Inglota o numerze 217.
Bum na lakiery pękające już minął, choć nie ukrywam, czasem urozmaicałam manicure jednym "pękającym" paznokciem.
To mój drugi pękający lakier z tej firmy (pierwszy, również czarny został za granicom ;)). Kupiłam go we wrześniu, tuż po powrocie do kraju. I wiecie co.. ? Jestem rozczarowana!
Otworzyłam go kilka dni temu i.. umarł!
Wysechł, a jego konsystencja zmieniła się w stałą!
Nie ma opcji pomalować nim sobie paznokci.
Pędzelek też nie wygląda atrakcyjnie, choć nic z nim nie robiłam.
Do tego hmm.. z tyłu widnieje (u mnie już odrobinę starty) okres "przydatności" 12 miesięcy.
Mój zasechł w kwietniu, więc z 12 miesięcy zrobiło się 7-8.
Nie jest to fajne szczególnie, że wszystkie lakiery dokładnie zakręcam, a ten kosztował ponad 20 zł! (nie wiem czy pękacze nie były po 25).
Od razu sięgnęłam po drugi pękający lakier (drugi i ostatni), sprawdzić czy z nim wszystko ok.
Golden Rose Graffiti nail art 01
I tu zobaczyłam to samo!
Usprawiedliwiać może go fakt, że ma być ważny 8 miesięcy od otwarcia i jest sporo (myślę, że około połowę) tańszy.
Nie zmienia to faktu, że kupiłam go sporo po Inglocie, bo w grudniu.
4 miesiące, połowa czasu "obiecywanego".
Oczywiście zdaję sobie sprawę, że informacja z opakowania nie może być do końca punktem odniesienia.
Choć nie ukrywam chciałabym by tak było.
Szczególnie, że wiele lakierów ma predyspozycje, które jeszcze po terminie pozwalają na ich używanie.
No cóż, całe szczęście, że moje lakiery pękające umarły wraz z "modą" na nie.
I z czystym sumieniem mogę wyrzucić je do kosza :)
Życzę Wam pogodnego weekendu.
Ja nie mogę sobie pozwolić na żadne większe plany,
bo czas nagli, a nauki nie ubywa..
Ale o tym już niedługo.
eM
z pękaczami to juz chyba tak jest :(
OdpowiedzUsuńDobrze, że teraz nie ma na nie takiego bum, więc pewnie w niewielu kosmetyczkach znajdzie się w przyszłości :) Nie był to mój ulubiony efekt i ja następnych na pewno nie kupię :)
UsuńOjjjj jak fatalnie wyglądają, ja nie poszłam z duchem czasu i ani razu nie miałam na paznokciach pękającego lakieru :) może jestem staromodna ;)
OdpowiedzUsuńJa swój pierwszy kupiłam zaraz po tym jak w Inglocie wywiesili banery o nowym efekcie "pękających" paznokci, nie nacieszyłam się nimi długo, bo zostawiłam go podczas wakacji. Pękacz był fajną opcją, gdy lakier bazowy się zniszczył, pękający zasychał w mgnieniu oka :)
Usuńo kurczę, ale "niespodzianka"
OdpowiedzUsuńMiałam pękacza z Vipery i zrobiło się z nim to samo.
OdpowiedzUsuń